To w sumie nawet nie była decyzja, bo z definicji „decyzję” poprzedza „zastanawianie”. To wyglądało tak, że razem z porannym budzeniem, w momencie odzyskiwania świadomości, w głowie zadźwięczało „trzeba iść”. Nie było także decyzji w sprawie „dokąd” bo to zadźwięczało takoż: Wąchock – Wykus – Siekierno – Bodzentyn. Miałem od dawna w głowie myśl, aby wybrać się na dłuższą, weekendową trasę, z noclegami w schroniskach jak za dawnych czasów, gdzie ta właśnie trasa byłaby pierwszym odcinkiem, ale dobrze chociaż wybrać się na jeden dzień.
Szybki telefon do kumpla…”chwilowo niedostępny”. No to cóż – idę sam. Plecak na plecy, aparat na szyję, czapka na głowę, okulary na nos, kijki w dłoń i ruszam.
Trasa jest prosta jak tory tramwajowe w Krakowie. Idę w Wąchocku ul. Kolejową do „rynku” . Przecinam drogę 42. „Wspinam się” ul. Langiewicza w kierunku Rataj dziarsko wykorzystując kijki aż asfalt trzeszczy. Zdobywając szczyt wzniesienia dochodzę do pól. Pierwszy raz chwytam za aparat popełniając kilka zdjęć, a poniżej jedno z nich.
Mijam zabudowania Rataj i kościółek św.Zofii. W miejscowym sklepie robię pierwszy „pit-stop” na uzupełnienie paliwa. Idę dalej „drogą główną”, która na najbliższym skrzyżowaniu nie skręca do Starachowic jakby mogło się niektórym wydawać, ale prowadzi prosto do …. lasu!
A las jaki jest każdy widzi. Daje się jednakże zauważyć dużą różnorodność drzewostanu. Droga jest w większości brukowana co wyraźnie nie podoba się kijkom, które co rusz podskakują, zahaczają i wydają dziwne dźwięki. Dałem im chwilę wytchnienia na prostych, ale podchodząc pod wzniesienia nie ma że boli – pracujemy ile sił.
Las! Drzewa, trawy, cisza, cienie, plamy słońca, podmuchy kojącego wiatru. Las! Im częściej w nim bywam tym częściej stwierdzam, że jestem jednak stworzeniem leśnym. Dobrze mi w lesie.
Gdyby ktoś w środku nocy zbudził mnie z pytaniem „Jakie jest twoje ulubione leśne stworzenie?” to niewątpliwie odpowiedziałbym: „Żuczek”! Żuczki są urocze, czyż nie? :) Ten o to osobnik, nie był zbyt zadowolony z bycia fotografowanym czemu dał wyraz dając drapaka. Miał przy tym taką minę, że jestem przekonany, że jakbym dobrze się wsłuchał usłyszał bym kilka nieparlamentarnych słów. Wolałem się oddalić. Potuptaliśmy więc każdy w swoją stronę.
Las, las, las. Drzewa, trawy … ale nie tylko. Las to także (a może przede wszystkim?) to wszystko po czym stąpamy. Wiele niewyobrażalnych światów możemy odnaleźć, gdy spojrzymy w dół. Uwielbiam to odkrywanie. Ciągle niestety zapominam zaopatrzyć się w atlas śladów czy coś w tym rodzaju, ale miło wiedzieć, że wbrew pozorom, nie jesteśmy w lesie sami :)
I tak o to szukając „nowych światów” doszedłem do „Rezerwatu Wykus„. Jest to obszar, na którym podczas II Wojny Światowej stacjonowali partyzanci Armii Krajowej. Tutaj też utworzono miejsce pamięci walczących i poległych za ojczyznę. Co roku pod wykusową kapliczką Matki Boskiej Bolesnej odbywają się uroczystości upamiętniające tych ludzi i wydarzenia jakie im towarzyszyły.
A potem znów las, las, bruk, bruk, las, las. Narzuciłem tempo. Kijki chyba się obraziły, bo przestały się do mnie odzywać. Już miałem do nich zagadać, wyjaśnić sytuację, gdy w oddali zauważyłem, że … kończy się las. Tak bywa, że i stworzenie leśne czasami musi z niego wyjść. Dotarłem do…
… i moim oczom ukazały się sielskie – czarodziejskie – świętokrzyskie widoczki.
Poszukiwań „nowych światów” ciąg dalszy.
Tak wysoki sądzie! Przyznaje się do winy. Mam słabość do starych, drewnianych domów!
… i jak na prawdziwego misia przystało – do miodu! Ależ tam bzyczało.
Jeśli ktoś nie wie – ten patyk wbity w górę na horyzoncie to wieża telewizyjna, a górę zwą Święty Krzyż.
Przydałby się kolejny pit-stop. Marzyłem sobie o jakimś zacienionym wzniesieniu z widokiem na świętokrzyskie sielskie-czarodziejskie górki i pola. Trafił mi się sielski-czarodziejski przystanek. Z marzenia został mi tylko cień.
W oddali widać już było Bodzentyn, więc zamiast poszukiwaniem „nowych światów” zająłem się poszukiwaniem „drogi na skróty”. Kierowanie się na azymut to jest coś co tygrysy lubią najbardziej.